Dzwony
Pod koniec wakacji letnich 1968 roku wróciłem do Lublina, lecz odtąd już na każdą niedzielę przyjeżdżałem, by o godzinie 9.00 odprawiać dla dzieci i młodzieży Liturgię świętą. Najczęściej w niedzielę wracałem do Lublina, bo od rana już były zajęcia na filologii czwartego mojego roku studiów. I tak było aż do wakacji 1969 roku. W tym właśnie roku od dnia pierwszego września ks. Proboszcz Al. Pryłucki wyjechał na stałe z Kostomłot i na życzenie Księdza Kard. Wyszyńskiego obsługiwał parafie greckokatolickie w Olsztyńskiem, dokąd zostali wywiezieni Ukraińcy z Rzeszowszczyzny, a ja objąłem całość spraw w Kostomłotach.
Oczywiście jeszcze kontynuowałem studia w roku akademickim 1969/70, ale na piątym roku już było mniej zajęć. I miał miejsce taki ciekawy epizod powiązany z parafią i studiami. Cały miesiąc październik trzeba było przejść praktykę uczenia języka łacińskiego w średniej szkole. Poszedłem więc do kuratora Oświaty w Lublinie z prośbą, by naznaczył mi praktykę w Liceum Ogólnokształcącym w Terespolu, bo tam jeszcze uczono łacińskiego języka. Kurator odpowiedział pozytywnie i kazał przyjść za tydzień po skierowanie. Po tygodniu jednak nie otrzymałem skierowania do Terespola, bo tam, powiedział kurator, nauczycielem był pracownik ze średnim wykształceniem i zaproponował, że może mi dać Liceum Ogólnokształcące w Radzyniu Podlaskim. Ucieszyłem się, bo z Radzynia do Kostomłot miałem już połowę drogi. W Radzyniu zamieszkałem jakimś zdarzeniem w szkole, profesorem był mgr Stagrowski, dyrektorem zaś późniejszy wicewojewoda podlaski, Mieczysław Sawicki. Nie pamiętam, gdzie się stołowałem. Z rana codziennie chodziłem do starego kościoła odprawiać Mszę świętą (miałem prawo birytualizmu). W szkole nikt nie wiedział, że jestem księdzem. A tu, o dziwo, odprawiam przy bocznym ołtarzu, odwracam się na Dominus vobiscum, patrzę, a usługuje mi sam pan profesor łacinnik!
A w maturalnej akurat klasie był wtedy Andrzej Dzięga, późniejszy dziekan prawa kanonicznego na KUL, a obecny biskup miejscowy sandomierski. Miałem podstawę z satysfakcją powiedzieć nieraz, że Biskupa uczyłem łaciny. Gdy na KUL spotykałem swego ucznia, nawiązywała się sympatyczna rozmowa i podkreślał, że pamięta ten epizod.
A gdy utworzono chyba w 1974 roku województwa, to wspomniany dyrektor Liceum był wicewojewodą od spraw oświaty i religii, dyrektorem ds. Wyznań. Gdy więc jako proboszcz trzeba mi było spotkać się w urzędzie z nim, to powiedziałem: Pan jest już drugi raz moim dyrektorem: w Liceum i tutaj.
W Kostomłotach uczyłem religii w punkcie katechetycznym w plebanii, a drugi punkt katechetyczny był w Okczynie u bardzo miłych Państwa Kargulów.
Bardzo życzliwie przyjął mnie ks. dziekan terespolski, doktor prawa kanonicznego, Stanisław Jurzysta. Nigdy nie brał ode mnie pieniędzy za druki z Kurii siedleckiej i wypłacał mi zapomogę z ramienia Kurii biskupiej w dawniejszych pieniądzach 800 zł miesięcznie. I często dawał mi do odprawiania intencje mszalne, co było mi bardzo pomocne w funkcjonowaniu. Było bowiem bardzo skąpo z finansami. I dlatego w 1970 roku pewnego razu pojechałem do Białej Podlaskiej i w kuratorium zaoferowałem swe usługi uczenia obcych języków gdzieś w szkołach. Zastępca pana kuratora podskoczyła z radości, bo nastawał taki trend humanistyczny w szkolnictwie i zawołała: Panie, a gdzie pan był do tej pory, my takich ludzi bardzo potrzebujemy! A co pan robi, kim pan jest – zapytała. Jestem proboszczem na takiej malutkiej parafii tu w regionie, mam filologiczne studia wyższe, bym coś sobie zarobił – z uwagą odparłem. Pani kurator spoważniała, usiadła na krześle, zrobiła odpowiedni gest rękoma i żałobnie powiedziała: Niestety, nie możemy pana zatrudnić. Tak nie udało mi się być nauczycielem w szkole w tamtych czasach!
Po praktykach więc w Radzyniu kontynuowałem studia, a pod koniec tygodnia przyjeżdżałem do Kostomłot uczyć religii we wspomnianych dwóch punktach i prowadzić duszpasterstwo. Przystanek autobusowy był w Pegeerze i o 20.00 godzinie bezpośrednio z Lublina na Terespol przyjeżdżał autobus. W każdy taki wieczór dzieciaki z wioski wychodziły po mnie do autobusu, a dwaj Fiedoruki: Władek i Genek zimą i jesienią palili hrubkę w moim pokoju, bym miał ciepło po przyjeździe. Niejednokrotnie maluchy spali, gdy ja z innymi przychodziłem od autobusu.
Kilka dni tygodnia byłem w Lublinie i pomyślałem, by starać się o dzwony dla Kostomłot. I tu przedstawię: