wstecz ROZWAŻANIE V

ROZWAŻANIE I · ROZWAŻANIE II · ROZWAŻANIE III · ROZWAŻANIE IV· ROZWAŻANIE V· ROZWAŻANIE VI· ROZWAŻANIE VII

 LEKKIE BRZEMIĘ

         „A niosąc krzyż Sobie wyszedł na to miejsce, które nazywają Trupia Głowa (J 19,17).

         Bóg chciał poddać próbie posłuszeństwo i wiarę Abrahama, pierwszego z pośród świętych patriarchów. Dlatego kazał złożyć Sobie na ofiarę Izaaka, jedynego jego synka darowanego rodzicom w późnej starości nie bez cudu natury, tego właśnie, przez którego naród żydowski miał dorównać liczbie gwiazd i piasku nad morzem; tego, powiadam, w którego potomstwie miały otrzymać błogosławieństwo wszystkie ludy (Rdz 12,3). Mówił starcowi: „Weźmij syna twego jednorodzonego, którego miłujesz, Izaaka, [...] i tam go ofiarujesz na całopalenie na jednej górze, którą tobie ukażę” (Rdz 22, 2). Usłuchał najświętszy Rodzic głosu Bożego. Bezzwłocznie wybrał się w naznaczoną podróż: „Nabrał też drew całopalenia i włożył na Izaaka” (tamże, 6). Idź naprzód pod najszczęśliwszymi wróżbami, pełen natchnienia boskiego starcze. Już bowiem tą swoją pobożnością, wiarą i miłością, tak sobie zjednałeś Boga, że chcąc oszczędzić twego Izaaka, przeznaczył na ofiarę za zbawienie całego rodzaju ludzkiego własnego Syna.

         I oto już On na skinienie Ojca, z własnej woli, skazany wyrokiem Piłata na śmierć, „niosąc krzyż Sobie, wyszedł na to miejsce, które nazywają Trupia Głowa”. Towarzyszmy Mu, chrześcijanie, ale towarzyszmy z bólem. Chociaż bowiem włożony na Niego Krzyż wydaje się z miłości ku nam LEKKIM BRZEMIENIEM, to jednak uczynimy go lżejszym, jeśli, uznając przez obudzenie szczerego do nich wstrętu i uczynienie mocnego postanowienia nie popełniania ich więcej, że jest zrobiony z naszych grzechów, podeprzemy upadającego może pod nim Jezusa.

1. Kiedyś król jerozolimski Dawid widział w duchu to właśnie, co teraz rozważamy, i takie wyśpiewał [słowa] o Chrystusie niosącym Krzyż: Rozweselił się „jak Olbrzym na biegnięcie w drogę. Od krańca nieba wyjście Jego” (Ps 18,6-7). I rzeczywiście wszyscy musimy przyznać, że nasz Pan miał barki giganta, skoro to ogromne drzewo przeznaczenia istotnie uniósł. Uważam, że nawet dwóch mężczyzn pod nim upadłoby, taki był ciężki. Marchancjusz[1] tak pobożnie rozważa: „Krzyż ten” był „dla Chrystusa naprawdę wielkim ciężarem tak z powodu osłabienia Jego ciała prawie zupełnie wyczerpanego tylu ranami i na skutek tak obfitego upływu krwi, jak również z powodu długości i grubości oraz chropowatości, bo wykonany w pośpiechu był nie wygładzony i nieobrobiony. Dlatego to ze wszystkich ran na nowo robił na całym ciele jedną bardzo bolesną ranę. Był jakby niezwykłą tłocznią, pod którą Jego ciało na nowo jest tłoczone jak winogrono tak, że ulice Jerozolimy są pokrywane Jego krwawymi śladami”.

         Skoro więc tym tak ciężkim krzyżem został Pan obarczony, to pod jakim warunkiem albo dlaczego mówi się, że pod nim „rozweselił się”? Przyczyna jest jasna. Dźwigał cudze brzemię wzięte ochoczo, dlatego nie odczuwał go. Lekkim wydaje się wszelki trud podjęty dobrowolnie. Lżejszym, jeśli się go podejmuje dla przyjaciela. Najlżejszym, jeśli dla nagrody. Wszystkie te racje sprawiały, że ciężar Krzyża dla naszego Zbawiciela był bardzo lekki. Bo w nim według świadectwa Izajasza „prawdziwie choroby nasze On nosił i boleści nasze On wziął na siebie” (Iz 53,4). Uczynił to dobrowolnie według owego stwierdzenia Króla psalmisty: „Dobrowolnie będę ofiarowywał Tobie” (Ps 53,8). Uczynił to z miłości do nas, jak mówi prorok w Apokalipsie: „On nas umiłował i obmył nas z grzechów naszych” (Ap 1,5). Uczynił to w końcu dla nagrody: od tego bowiem Krzyża zależała wszelka Jego chwała i władza, jak trochę szerzej wyjaśnię.

         2. Wspomniany prorok Izajasz prorokując wiele o Chrystusie, w następujących słowach przedstawił też Jego tę drogę na śmierć jak niósł Krzyż: „stało się panowanie na ramieniu Jego” (Iz 9,6). Panowaniem nazywa narzuconą na Chrystusa belkę. Czego tak? Nie wiem, czy istotnie doszedłem przyczyny tego, jednakże uważam, że jest nią ta, którą dokładniej przedstawiam.

         Widzę, że panowanie zdobywa się czterema sposobami: przez dziedziczenie, przez wybór, przy pomocy broni i zapłaty. Dziedzicem królestwa niebieskiego, co więcej, całego wszechświata, jest Chrystus, jak świadczą słowa św. Pawła: „Którego postanowił dziedzicem wszystkich rzeczy, przez Którego uczynił i wieki” (Hbr 1,2). To że Chrystus korzysta z prawa wyboru (w obrazie Mojżesza) w tych słowach stwierdza Syracydes: „wybrał Go ze wszelkiego ciała” (Syr 45,4). Salomon oznajmia, że bronią także domagał się obydwu praw: „Będzie z Nim walczył okrąg świata przeciw nierozumnym” (Mdr 5,21), aby właśnie zdobyć panowanie nad całym światem, które pyszny Lucyfer chciał zarozumiale przywłaszczyć sobie. Do tych trzech wreszcie sposobów Pan (jako Władca świata) dołączył i zapłatę i to nie małą, lecz ogromną, niezmierną, nieprzebraną, zapłatę życia, krwi, męki, śmierci. Którą naprawdę wtedy zapłacił w pełni, gdy umarł na krzyżu. Przepowiedział to sam już wcześniej, mówiąc: „Teraz jest sąd świata, teraz książę tego świata precz wyrzucony będzie. A Ja, gdy będę podwyższony nad ziemię, pociągnę wszystko do siebie” (J 12,31-32).

         Gdy więc Syn Boży niósł Krzyż, na którym miał być podniesiony, niósł On wówczas panowanie na swych barkach, jak to doskonale zauważył prorok. Nikt bez okazywania radości nie sięga po władzę. Nie wypadało i Synowi Bożemu być smutnym pod ciężarem Krzyża. Podniesiony na nim jakby na tronie królewskim miał wszystko przyciągnąć ku sobie. „Rozweselił się jak Olbrzym na biegnięcie w drogę, niosąc krzyż, niosąc panowanie. Wolniej by szedł, gdyby belka niby wyjątkowe pióro i skrzydło miłości przymocowane do najświętszych barków nie niosła raczej ciężaru zmaltretowanego ciała, niż była niesiona” (tak Wawrzyniec Justynian, De triumphali agone, 16[2]).

         3. Chociaż widzimy, że Syn Boży idący na miejsce śmierci jest rozradowany pod ogromnym ciężarem Krzyża, to jednak nie wolno nam bez łez brać udziału w tym tak okrutnym widowisku. Bo my właśnie jesteśmy tymi, którzyśmy zrobili tak okrutny i twardy krzyż i w bezlitosny sposób włożyli na Jego najświętsze barki. Przez usta Dawida na każdego z nas uskarża się najłagodniejszy Baranek: „Na grzbiecie moim kowali grzesznicy, przedłużali nieprawość swoją” (Ps 128[,3]). Jakiekolwiek przestępstwa na całym świecie popełniono, albo zostaną popełnione, od wygnania pierwszego człowieka z raju do dzisiejszego dnia, do tej samej chwili, w której mówię, to wszystko spoczywa na najświętszych barkach tego najświętszego i najmężniejszego Atlasa[3]; tkwi w Krzyżu, który dźwiga; włożone jest na ten tryumfalny wóz, który On prowadzi. Umieszczone są na nim wszystkie worki wszystkich naszych przestępstw. My również jesteśmy wykonawcami tej okrutnej szubienicy, my jesteśmy katami tego najłagodniejszego Władcy. Prorok Izajasz świadczy: 

„Wszyscy my jak owce pobłądziliśmy,

każdy  na swoją drogę zeszedł,

a Pan położył Nań

nieprawość wszystkich nas.” (Iz 53,6).

         Tak ogromnego przestępstwa nie odpokutujemy szczerym wyrzeczeniem się jego? Może tak jesteśmy uparci, że bynajmniej nie wzrusza nas to nasze okrucieństwo i niegodziwość. Ale powinien nas wzruszyć Jego tak godny politowania wygląd, który jakby nie miał zupełnie nic w sobie ludzkiego. „Nie ma krasy ani piękności, [.....] a jakby zasłonięta twarz Jego” (Iz 53,2-3). Niegdyś „głowa Jego” wydała się oblubienicy „najlepszym złotem”, teraz ciernie wszystko, ciernie. Niegdyś „włosy Jego jak latorośle palmowe, czarne jak kruk” (Pnp 5,11), teraz potargane, powyrywane, brudne. Niegdyś „oczy Jego jak gołębice nad strumieniami wód, wymyte w mleku” (tamże, 12), teraz są ropą zalane. Niegdyś „policzki Jego jak grządki wonnych ziół” (tamże, 13), teraz blade, zabrudzone plwocinami, nabrzmiałe. Niegdyś „wargi Jego [jak] lilie, kapiące mirrą przednią” (tamże), teraz sine, czarniejsze od węgla. Niegdyś „ręce Jego utoczone ze złota, pełne hiacyntów” (tamże, 14), teraz skrępowane żelaznymi więzami. Niegdyś „brzuch Jego z kości słoniowej, pokryty szafirami” (tamże), teraz cały pokaleczony, urozmaicony ranami. Niegdyś „golenie Jego to słupy marmurowe” (tamże, 15), teraz uginają się, chwieją, potykają się o ziemię. Niegdyś „postać Jego jak Liban, wyborny jak cedry” (tamże), teraz niby robak, hańba, przedmiot pogardy. Niegdyś „cały jest ujmujący” (tamże, 16), teraz cały godny politowania. „Nie ma krasy ani piękności, i widzieliśmy Go – a nie było na co spojrzeć; i pożądaliśmy Go – wzgardzonego i najpodlejszego z mężów, męża boleści” (Iz 53[,2-3]). Kogóż, błagam, choćby bardziej nieokrzesanego niż kamień, nie przejmie skruchą ta krasa bez krasy Króla aniołów i ludzi? Komuż nie wyciśnie z serca, z oczu, strumieni łez?

         4. Zwróćmy i utkwijmy swój wzrok w Jego ze wszech miar Niepokalanej Rodzicielce. Ona, jak świadczy św. Bernard, „widząc Go obarczonego tak wielkim drzewem [krzyża], jakiego uprzednio nie widziała, stała się na pół żywa z powodu trwogi i nie mogła wymówić ani słowa” (Rozmyślania, rozdz. 77). A my śmiechem przyjmiemy takie smutne widowisko? Ach! Niech przepadną oczy, jeśli nie chcą być pełne łez przy spoglądaniu na tragiczne dźwiganie Krzyża! 

         Karty Pisma świętego bardzo wyraźnie poświadczają, że Hebrajczycy do rzek babilońskich dolewali i domieszywali swoje łzy, gdy, siedząc nad ich brzegami, wspominali umiłowany Syjon. O tych łzach nieszczęśliwi wygnańcy w bardzo kunsztowny sposób śpiewali w psalmach:

„Nad rzekami babilońskiej ziemi,

tameśmy siedzieli i płakali,

gdyśmy wspominali na Syjon” (Ps 136,1).

Wspomnienie Ojczyzny wywołało płacz u wziętych do niewoli. Czyż w nas nie wywoła tego widok niebieskiej ojczyzny Ojca, Zbawiciela, i Odkupiciela naszego, Który, niosąc Swój Krzyż wykonany z naszych grzechów, by za nas na nim dać się przybić, nie ma wyglądu człowieka, tak srodze jest biczowany, tak haniebnie wyczerpany, tak niezmiernie zeszpecony?

         Lecz mówisz: On Sam zabrania płakać nad tym Swoim położeniem, bo przechodząc koło jakichś kobiet ogarniętych miłosiernym smutkiem tak do nich mówi: „Córki jerozolimskie! Nie płaczcie nade Mną, ale same nad sobą płaczcie i nad dziećmi waszymi” (Łk 23,28). Nie sprzeciwiam się prawdzie, ale wraz ze św. Leonem nie uznaję za słuszną przyczyny łez w obecnej sytuacji. Ten wielce święty i bardzo wymowny Biskup mówi: „Zazwyczaj bowiem słabszy rodzaj niewieści wzrusza się aż do łez nawet nad winnymi śmierci i współczuje ich losowi ze względu na wspólnotę natury. Ale Pan Jezus nie pozwala biadać nad Sobą, nie harmonizuje bowiem płacz ze zwycięstwem i żałoba z tryumfem. Dlatego mówi: Nie płaczcie nade Mną. Ja dobrowolnie biorę na Siebie krzyż i dopuszczam na Siebie śmierć, którą mam zamiar zniweczyć. Nie opłakujcie więc Tego, który umiera za odkupienie świata; a Którego ujrzycie jako sędziego w majestacie Ojca!” Właśnie te kobiety opłakiwały nie Chrystusa obarczonego ich grzechami, lecz jakiegoś człowieka usłużnego i niewinnego ukaranego śmiercią.

         Ale nam nie wolno powstrzymywać się od łez z tej przyczyny, że na grzbiecie wcielonego Syna Bożego złożyliśmy wielkie mnóstwo przestępstw, zrobiliśmy Mu szubienicę z naszych zbrodni; przedłużyliśmy na Nim nieprawości swoje. I chociaż On sam je z miłości do nas bardzo mężnie niósł i całkowicie za nie zadośćuczynił, to jednak my z miłości do Niego wzbraniamy się znosić drobne krzyże, minimalne udręczenia; i albo ich unikamy, albo dopuszczamy je z wielkimi narzekaniami, a niekiedy ze wstrętną niecierpliwością. Czyżbyśmy mieli przez zabawy, pijatyki, rozpustne życie wejść do innej chwały, skoro Sam Król chwały Swoją [chwałę] posiadł przez cierpienie? Czyż zapomnieliśmy zupełnie Jego słów i zbawiennego upomnienia, jakie nam tak wyraźne zostawił u pisarza Swych dziejów, że nie potrzeba żadnego naświetlenia? Mówił niegdyś: „Jeśli kto chce iść za Mną, niech sam siebie zaprze, i weźmie krzyż swój, i naśladuje Mnie” (Mt 16[,24]).

         Krzyż - to dobrowolne udręczenie ciała; krzyż - to nieustanna poważna pokuta; krzyż - to zniesławienie, pogarda, krzywda i wszelka udręka; krzyż – to choroba, niedostatek, zmartwienia, szkoda w dobrach materialnych, utrata majątku; krzyż – to brak rzeczy koniecznych, ograniczenie zbytecznych, utrata powodzenia, nasilenie się przeciwności i wszystkiego, co sprawia duchowe lub fizyczne przykrości. Do dźwigania takiego krzyża ochoczym i radosnym sercem z miłości do Chrystusa wzywa każdego z nas Sam Chrystus słowami i przyk ładem, szczególnie bardzo przykrym dźwiganiem zbawczego drzewa, abyśmy w końcu, idąc za Poprzednikiem na drodze krzyżowej, osiągnęli z Nim dziedzictwo wiecznie trwającej radości i chwały. 

Chryste! Idę tam, dokądkolwiek mnie wołasz, pośród strzał i ognia,

Przez wody i pustynie, ciernie, skały.

Pod Twoim przewodem łatwa będzie każda uciążliwa droga,

Zwłaszcza, jeśli towarzysz miłość użyczy skrzydeł.


[1] Jakub Marchancjusz (Jacques Marchant) (+1648), kapłan diecezji Liège w Belgii jeden z najsłynniejszych pisarzy teologii pastoralnej tamtego czasu.

[2] Patrz przypis w Rozważaniu lll.

[3] Atlas, mit. gr. tytan skazany na dźwiganie sklepienia nieba na swych barkach.

wstecz